Robert Kościecha nie ma czarodziejskiej różdżki (wywiad)

13.06.2018 09:55
Robert Kościecha nie ma czarodziejskiej różdżki (wywiad)

Robert Kościecha urodził się w Grudziądzu, ale dopiero po zakończeniu kariery trafił do klubu, w którym startował jego ojciec – Roman. W kwietniu został trenerem juniorów w MRGARDEN GKM Grudziądz. O pierwszym miesiącu współpracy z nowym pracodawcą opowiedział w rozmowie ze speedwayekstraliga.pl.

Jakiś czas temu, zanim jeszcze został pan trenerem w Grudziądzu, zapytałem, czy jest na to szansa. Wtedy odpowiedział pan: „zobaczymy”. Długo trwały rozmowy z zarządem MRGARDEN GKM Grudziądz o współpracy?

– Rozmowy trwały godzinę. Od wiosny przyjeżdżałem tutaj z Denisem Zielińskim. Cały czas opiekuję się tym chłopakiem prywatnie. W marcu zapytano mnie, czy byłaby z mojej strony chęć współpracy z klubem. Powiedziałem, że oczywiście drzwi są otwarte. Pod koniec kwietnia prezes spotkał się ze mną, zaproponował współpracę i zgodziłem się.

Jakie są pana przemyślenia po pierwszym miesiącu pracy w Grudziądzu?

– Ze swojej strony robię wszystko, żeby było jak najlepiej. Zawsze było, jest i będzie bardzo dużo pracy z młodzieżą. Są niuanse, które muszą chłopacy poprawiać. W Grudziądzu juniorów jest naprawdę wielu. Na pewno nie chciałbym, aby to wszystko wyglądało tak, jak podczas zawodów o Drużynowe Mistrzostwo Polski Juniorów w Toruniu i w Grudziądzu, bo nie byłem zadowolony z postawy moich podopiecznych. Mam nadzieję, że szybko będą wyciągali wnioski i będziemy szli do przodu.

Dawid Wawrzyniak i Kamil Wieczorek są podstawowymi juniorami w Grudziądzu, jednak zawodzą oczekiwania. Z czego, pana zdaniem, może to wynikać?

– Udało się postawić diagnozę. Z Kamilem i z Dawidem rozmawiam osobiście. Dawid wie, na czym polega jego problem i musi pracować, żeby sobie z nim poradzić. Kamil natomiast ma bardzo dobre starty, ale bardzo chaotycznie jedzie „w polu”. Próbujemy to niwelować, są już małe postępy, ale to nadal jest daleka droga, bo to nie jest tak, że ktoś przyjdzie, strzeli zaczarowaną różdżką i wszystko wychodzi. To są dziesiątki godzin na torze i treningów. W pamięci zostają stare nawyki, a trzeba wprowadzać nowe. W połowie sezonu trudno się to robi.

Całkiem niedawno licencję zdobył Filip Nizgorski, w którym wielu kibiców pokłada nadzieję na odbudowę formacji juniorskiej grudziądzkiego klubu w przyszłości. Początek tego dorosłego żużla nie jest jednak dla niego najłatwiejszy. Czym to jest spowodowane?

– Moim zdaniem Filip zbyt długo jeździł na motocyklach o pojemności 250 cc. Te silniki mają mniejszą moc, inaczej prowadzi się motocykl. Kiedy wszedł na pojemność 500 cc, to mówiłem i jemu i Denisowi, że teraz dopiero zaczyna się żużel, bo będą jeździli na treningach z lepszymi zawodnikami, będą inne tory, inni zawodnicy. Tutaj już każdy chce wygrywać. Filip jest bardzo ambitnym zawodnikiem i, moim zdaniem, na dzień dzisiejszy to wszystko trochę go przerasta, ponieważ nikt nie odpuszcza gazu. Myślał, że wejście w dorosły żużel będzie łatwiejsze, a tak wcale nie jest. Filip bardzo nerwowo do tego podchodzi. Staram się go uspokajać w parkingu. Trzeba będzie jeszcze dużo popracować i czas też musi zrobić swoje.

Oficjalnie zajmuje się pan w klubie juniorami, ale daje się zauważyć, że podczas spotkań ligowych jest pan bardzo zaangażowany w życie całej drużyny. Jak układa się współpraca z Robertem Kempińskim?

– Czuję się tu bardzo dobrze. Mam blisko do domu, chociaż to nie jest aż tak ważne. Z Robertem Kempińskim znamy się już wiele lat. Podobnie z kierownictwem i z zarządem klubu. Chyba mogę powiedzieć, że dobrze „wkupiłem się” w ten zespół. Współpraca układa nam się naprawdę dobrze. Nie ma między mną a Robertem Kempińskim żadnej rywalizacji. Jeden drugiemu pomaga. Mecz trwa dwie godziny i czasem kibicom może wydawać się to długo, ale dla nas tu w środku, w parkingu, ten czas leci bardzo szybko. Sam trener Kempiński nie byłby w stanie rozmawiać i z seniorami i z juniorami, bo nie ma na to czasu. Po drodze trzeba gdzieś wprowadzać zmiany, patrzeć na tor, więc na pewno cześć obowiązków spadła teraz na mnie i z tego się cieszę.

Pierwsza połowa sezonu nie była łatwa dla drużyn z kujawsko-pomorskiego. Jak ocenia pan szanse Get Well Toruń i MRGARDEN GKM-u Grudziądz na koniec rozgrywek PGE Ekstraligi? Z pewnością cały czas spogląda pan w stronę Torunia.

–  Spoglądam, ale nie wypowiadam się, bo później czytam komentarze, że a to wyciągnąłem z klubu Denisa Zielińskiego, a to źle mówię o drużynie. Mieszkam w Toruniu, większość swojej kariery spędziłem w Toruniu, moje najlepsze lata żużla i nie mam nic do tego klubu. A Grudziądz? Mamy przed sobą trzy mecze z przeciwnikami z dolnej części tabeli. W teorii mamy łatwiejszy terminarz, ale żadnego meczu nie można lekceważyć. Musimy te spotkania wygrać, żeby utrzymać się w PGE Ekstralidze.

 Kamil Rychlicki
Fot. Sebastian Maciejko i Zuzanna Kloskowska

newsletter

Polityce prywatności.
© Ekstraliga Żużlowa sp z o.o.
  • FIM
  • PZM
Nasze media społecznościowe
Pobierz oficjalną aplikację
Język
PL