Kildemand: “Nie jestem typem plażowicza”

26.06.2015 11:39
Kildemand: “Nie jestem typem plażowicza”

Rozmowa z Peterem Kildemandem – zawodnikiem PGE Stali Rzeszów, a w niej o sposobie na udane wakacje, steku dla ukochanej i częstszych dyskusjach z tunerem niż z własną… dziewczyną.

– Peter, gdybyś narodził się po raz drugi, to podążyłbyś śladami Hansa Nielsena czy wolałbyś być córką profesora z Oxfordu i zdobywać sławę jako golfistka?

– W dziwny sposób trafiłem do żużla. Moi kumple widzieli mnie oczyma wyobraźni jako przyszłą gwiazdę kartingu. Nie mogłem sobie na to pozwolić, bo bariera wieku była przeszkodą. Miałem zaledwie 10 lat i nie mogłem szaleć na gokartach, choć bardzo podobała mi się zabawa w karting. Ojciec kupił mi mały motocykl z silnikiem o pojemności 50 ccm. Kumple mojego taty mieli dzieci w podobnym wieku do mnie i jeździli na małych motocyklach, więc tata dla podtrzymania trendu, postanowił zakupić bike’a dla mnie. Nie miałem wyboru. Tata jeździł wcześniej na gokarty z moimi braćmi, ale skoro towarzystwo wolało jednoślady, cóż było robić… Mój brat też przesiadł się z gokartów na motocykl, a ja jak to brat, chciałem być lepszy od niego. Tak jak powiedziałeś, wolałem kroczyć drogą Hansa Nielsena, chciałem być tak doskonały jak on. Zabawne, bo gdy byłem małym brzdącem, zawsze chciałem zdobyć autografy dwóch zawodników: Hansa Nielsena i Grega Hancocka, a niedawno (3 czerwca) w Pile, podczas meczu: Polska kontra wojownicy mistrza, znalazłem się w jednym zespole z moimi dwoma idolami… Życie płata niezłe figle.

– Skoro zacząłeś przygodę ze sportami motorowymi od gokartów, to istniała szansa, że mógłbyś zostać kierowcą wyścigowym i jeździć w F1…

– Zdaję sobie sprawę, że karting to idealny początek wtajemniczenia, aby później ścigać się bolidem F1, ale droga jest daleka i dość wyboista, aby wylądować w elicie. Kto wie, może gdybym kontynuował przygodę z kartingiem, dziś jeździłbym na Monzy albo Silverstone?

– W Danii bardzo popularnym sportem jest piłka ręczna. Nie korciło cię, aby profesjonalnie grać w ręczną?

– Nie, nigdy o tym nie myślałem. Mój temperament nie za bardzo pasuje do piłki ręcznej. Muszę czuć powiew adrenaliny. Nie wiem czy przy moim temperamencie mógłbym uprawiać sport drużynowy. Raczej jestem solistą.

– Popraw mnie jeśli się mylę, ale zdaje się, że rodzony brat Nicklasa Porsinga, twojego dobrego kolegi, uprawia piękną dyscyplinę: freestyle motocross?

– Racja.

– Nie ciągnęło cię, aby poćwiczyć na rampie i w basenie z gąbkami, aby potem kręcić takie triki jak cordoba flip, rulera czy tsunami?

– Nie, freestyle to zbyt wysoka szkoła szaleństwa, ale w młodości uprawiałem motocross. Lubię motocross, ale coraz bardziej wciągałem się w speedway, więc zostałem przy żużlu. Im więcej zachodów słońca obejrzałem, im stawałem się bardziej dojrzały, tym bardziej przesiąkałem żużlem.

– Dla kogoś kto wiedzie cygański tryb życia, familia jest niezbędną opoką. W trakcie sezonu przemierzacie tysiące mil. Co rozumiesz pod hasłem rodzina?

– Rodzina ma dla mnie ogromne znaczenie. Mam szczęście, że miałem kapitalnych rodziców, znalazłem sobie porządną dziewczynę, ale… Miniona zima była dla mnie trudna, bo zmarł mój tata, więc długo nie mogłem się pozbierać… Był cudownym człowiekiem, tyle dla mnie zrobił. Mama, jak to mama, syn jest dla niej oczkiem w głowie, więc troszczy się o mnie jak o skarb. Miałem szczęśliwe dzieciństwo, pomagałem braciom, mamie, bawiłem się. Zawsze czuję ogromne wsparcie płynące od najbliższych.

– A zatem gdy wracasz do domu, to zamieniasz się w kucharza, przyrządzasz obiad, pieczesz ciasto itd?

– Jest o tyle dobrze, że moja dziewczyna ma normalną etatową pracę, więc dba o dom. Mistrzem patelni raczej nie jestem i nie zostanę, ale kiedy spędzamy wspólnie czas, to dbamy o to, aby speedway nie był tematem rozmów. Śmiejemy się, cieszymy się, że możemy być razem.

– Mark Webber, były kierowca F1, wielki fan speedwaya, zwykł mawiać, że byłby gotów zapłacić bajońskie pieniądze, gdyby mógł częściej spać we własnym łóżku. Niestety, mógł to czynić tylko przy okazji wyścigu na torze Silverstone. Mark nienawidzi spać w hotelach. Jak zapatruje się na tą kwestię Peter Kildemand?

– Podzielam zdanie Marka, uwielbiam spędzać czas w domu. Jednak kiedy spędzę całą zimę w domu, to zaczyna mnie nosić. Każdej zimy przeżywam to samo. Nacieszę się ciepłem domu, ale kiedy zbliża się wiosna, a czasami nawet wcześniej, chcę zrobić coś innego niż krzątać się w czterech ścianach, pragnę wyrwać się z chaty. W trakcie sezonu kiedy obsługuję ligę szwedzką, duńską, polską czy angielską, to tęsknię za swoim łóżkiem, ale… Nie mam problemów z włóczęgostwem. Taki jest klimat mojej pracy.

– Kiedy wylegujesz się zimą w domu, to zaprzątasz sobie myśli sportami ekstremalnymi? Rozważasz czy skusić się na skydiving czy raczej wolisz się wyciszyć?

– W martwym sezonie wolę nacieszyć się rodziną i posiedzieć w domu na tapczanie, ale nie do końca. Zimą uwielbiam wyskoczyć na narty, pojeździć na desce do snowboardu itd. Lubię góry zimą. Szaleństwo… Wtedy się odpoczywa. Jednak w rozsądnych dawkach. Kiedy przekraczam próg domu, wszyscy mówią do mnie: och, miałeś taki długi sezon, pewnie chcesz gdzieś pojechać na odlotowe wakacje! A ku ich rozczarowaniu odpowiadam: nie, mam po dziurki w nosie podróży, chcę się wyspać, nacieszyć się normalnym, wolniejszym trybem życia.

– Po prostu marzysz o kubku dobrej herbaty z cytryną…

– Tak, czytasz w moich myślach! Uwielbiam napić się herbaty z cytryną. Nic nie robić, tylko spokojnie napić się herbaty we własnym domu.

– Mówiąc o miłości do narciarstwa, masz na myśli narciarstwo alpejskie czy klasyczne?

– Zjazdowe. Od wielu lat uprawiam narciarstwo alpejskie, ale ostatnio w ramach urozmaicenia bawię się snowboardem. Mam już niezłą wprawę, bo od kilku lat śmigam na desce. Zamiłowanie do białego puchu to zasługa rodziców, którzy zabrali mnie jako brzdąca na narty.

– Len Silver, pan i władca Rye House Rockets, kocha narty i co roku organizuje dla żużlowców obóz narciarski we francuskich Alpach. Byłeś z nim na wypadzie w góry?

– Nie, ale wiem, że chłopcy chwalą sobie zimowe szaleństwo w górach. Len jest fanatykiem narciarstwa.

– Nie boisz się zjeżdżać z górki na pazurki? Nie lękasz się, że odniesiesz kontuzję?

– Nie, nigdy nie bałem się stojąc na stoku. Pierwszy raz przypięto mi narty, gdy miałem 4 lata. Zero strachu. Nie jeżdżę w tempie mistrza olimpijskiego w zjeździe. Narty to dla mnie relaks, nie napinam się szczególnie, nie walczę z czasem. To ma sprawiać mi przyjemność. Myślę, że byłbym dobry na nartach, gdybym potraktował je poważnie, ale przecież nie o to chodzi, narty mają być odpoczynkiem od speedwaya. Nie jestem osobą, która jedzie na klasyczne wakacje dla normalnych ludzi. Wystarczy, że posiedzę pół godziny na plaży. Nie chcę przez to powiedzieć, że jestem żarłokiem energetycznym, ale nie mógłbym ciągle leżeć na piasku. Nie jestem typem osoby, która wiecznie siedzi na plaży. Ja jestem z tych co zaraz muszą coś wykombinować, bo inaczej zwariuję. Kiedy jestem na nartach, nie spoglądam na zegarek, ale bawię się na całego.

– Wyobraź sobie, że jesteś kelnerem. Masz podać do stołu swojej ukochanej. To ma być coś odlotowego. Co upichcisz?

– Przygotowałbym dobrego steka, ale takiego porządnie wysmażonego. Do tego smaczne warzywa, ziemniaczki i gra muzyka.

– A gdyby jutro rano ktoś cię obudził i powiedział: panie Pająk, nie ma już speedwaya na naszej planecie. Co byś wówczas zrobił?

– Rozsiadłbym się wygodnie w krześle na kilka minut i rozmyślałbym co mam zrobić ze swoim życiem. Musiałbym wykonywać zawód, który wymagałby sporej aktywności. W pracy nie znoszę siedzenia w jednym miejscu. Byłoby idealnie gdybym mógł uprawiać jakąś inną dyscyplinę sportu, ale jeśli nie mógłbym bawić się w sport, to musiałbym się spocić. Lubię zmęczyć się fizycznie.

– Praca fizyczna, powiadasz. Czyli nie mógłbyś pracować w banku?

– O nie, co to to nie! W banku byłbym bezużyteczny. Bank kojarzy mi się ze szkołą. W szkole też nie mogłem zbyt długo wysiedzieć w ławce. Nienawidziłem szkoły i długich lekcji.

– Chcesz powiedzieć, że nawet na lekcjach geografii potrafiłeś się zanudzić na śmierć?

– Pytasz o ulubiony przedmiot? Czekałem niecierpliwie na lekcje wychowania fizycznego! (śmiech) Nie jestem ani humanistą ani specem od przedmiotów ścisłych. Lubię się ruszać.

– Kiedy spoglądasz na ikonę sportów ekstremalnych: Travisa Pastranę, doceniasz to co zrobił: podwójnego backflipa, rozkręcił Nitro Circus Live itd. Wolałbyś robić ewolucje na rowerze bmx, kręcić whipy czy bardziej odnalazłbyś się w roli szefa tego cyrku?

– Wolałbym być artystą, który kręci w powietrzu niewiarygodne ewolucje. Jestem uzależniony od adrenaliny. Lubię robić zwariowane rzeczy. Muszę poczuć to coś… Wolę fruwać w przestworzach, to znacznie ciekawsze od życia na powierzchni ziemi.

– Wyobraź sobie, że nie jesteś na polu golfowym, tylko w swojej sypialni. Jesteś Valentino Rossim, gwiazdą Moto GP. Vale lubi popatrzeć na motocykl z perspektywy swojego łóżka. Czy żużlowcy też lubią dzielić sypialnię z motorem?

– He, he (śmiech). Oczywiście, że bezgranicznie kocham speedway. Myślę, że czasami nawet za bardzo kocham żużel i motocykle. Moja dziewczyna staje czasami jak wryta w drzwiach i mówi do mnie: jasny gwint, ty częściej rozmawiasz i dyskutujesz ze swoim tunerem niż ze mną! Później oboje się śmiejemy, ale taka jest dusza żużlowca i życie w oparach metanolu. To pasja i miłość, więc troszczysz się, żeby sprzęt dobrze jechał i był świetnie przygotowany.

– Czy Rosco, ten maniakalnie kochający żużel menedżer reprezentacji Wielkiej Brytanii i twój szef na Wyspach jest gościem, z którym dobrze się komunikujesz czy za bardzo kocha żużel?

– Rosco nie może żyć bez żużla. Żyje tym sportem, dba o zawodników, nie ma dnia, w którym nie rozmawia o speedwayu. Kiedy Rosco nie mógł już jeździć, bo zdrowie nie pozwalało, kontuzje okazały się zbyt poważne i był już za stary, aby łamać się w łuku, chciał zostać menedżerem drużyny ligowej albo reprezentacji. I został. To prawdziwy pasjonat. Żużel ma szczęście, że może liczyć na takich pozytywnych „zakrętów”.

– Jak już nie będziesz mógł usiąść na motocyklu, to będziesz walczył o posadę menedżera reprezentacji Danii?

– Nie wiem. Mam nadzieję, że będę mógł się ścigać przez wiele lat. Pewnie gdyby zdrowie dziś nie pozwalało mi na jazdę, zostałbym trenerem albo menedżerem. Z pewnością zostałbym przy żużlu. Nie wiem czy za 20 lat nie wypalę się. Jeśli zniknie entuzjazm do speedwaya, to nie ma sensu praca w roli menedżera. A może jest to zaraza na całe życie? Pożyjemy, zobaczymy.

Rozmawiał: Tomasz Lorek

newsletter

Polityce prywatności.
© Ekstraliga Żużlowa sp z o.o.
  • FIM
  • PZM
Nasze media społecznościowe
Pobierz oficjalną aplikację
Język
PL