Rozmowa z Krzysztofem Jabłońskim, zawodnikiem SPAR Falubazu Zielona Góra, a w niej m.in. o roli rezerwowego w drużynie, startach w PGE Ekstralidze i ligach zagranicznych, a także planach związanych ze stworzeniem profesjonalnego teamu zajmującego się młodym zawodnikiem.
– Jakbyś porównał żużel z czasów gdy zaczynałeś karierę z tym obecnie?
– Na pewno jeździ się szybciej i bezpieczniej. Jest też więcej inteligencji w tym sporcie – mam na myśli zawodników. Generalnie ten sport stał się bardziej inteligentny.
– A Nicki Pedersen?
– To przypadek. Wyjątek, na który trzeba uważać.
– Czy zawodnicy, którzy często wywracają kolegów powinni być poddani badaniom?
– Na pewno należy ujednolicić tę kwestę. Bo różne to wygląda w Polsce, a innych krajach. A jeździmy w tych samych rozgrywkach.
– Czy zmiany wizerunkowe PGE Ekstraligi zmierzają w dobrym kierunku?
– Myślę, że tak. Z roku na rok jest to coraz bardziej dopracowane. Są też ciekawe pomysły, jak na przykład turniej golfa pod Warszawą.
– W PGE Ekstralidze na torze leży coraz więcej pieniędzy. Czy odczuwasz to podczas rywalizacji na torze?
– Pensje zawodników spadają. Może kluby mają więcej, ale zawodnicy wręcz odwrotnie.
– Irytuje ciebie to, gdy słyszysz, że żużlowcy za dużo zarabiają?
– Nie rozumiem tego. Bo jeżeli wzorujemy się na innych, to powinniśmy być konsekwentni. Nigdzie nie ma bowiem limitów zarobków, to dlaczego mają być w żużlu.
– Czy poziom PGE Ekstraligi jest najwyższy w historii? Czy doszliśmy do granicy budowania super silnej ligi i składów drużyn?
– Tego nie można porównywać. Żużel za bardzo się zmienił. Kiedyś mając 2-3 silniki można było jeździć nimi wszędzie. Dzisiaj jest inaczej. Każdy z zawodników w PGE Ekstralidze ma sprzętu po zęby. Nie ma żadnych blokad z dostępem.
– A kwestie dopasowania?
– Margines błędu jest mniejszy. Kiedyś, gdy zawodnik pomylił się o jedno przełożenie przyjeżdżał drugi, a dzisiaj czwarty. Już na starcie jest się daleko z tyłu, a na dystansie niewiele można zrobić. Poza tym zawodnicy na swoich torach są świetnie spasowani. Przyjezdnym trudno im dorównać.
– Nie jesteś w najlepszej roli w SPAR Falubazie. Nigdy nie wiesz kiedy pojedziesz…
– Ja się na to zgodziłem. Nie mam zamiaru narzekać.
– Trudno jednak wymagać od zawodnika cudów, który tak jak ty jeździ sporadycznie. To możliwe w takiej roli trzymać wysoki poziom?
– Jest to możliwe, ale trudniej, gdy w meczu dostaje się tylko jedną szansę. Jeżeli umiejętnie się prowadzi, to znaczy zabezpiecza sobie starty w innych ligach, to wysoka forma jest realna.
– Nie brakuje ci jazdy?
– Na razie nie.
– Myślałeś o powrocie do Anglii?
– Jakim kosztem i po co?
– Żeby być w formie.
– Jest bliżej Dania, Szwecja. Bardziej cywilizowane i tańsze.
– Kim byłby Krzysztof Jabłoński, gdyby nie był żużlowcem?
– Na pewno uprawiałbym inny sport. Nie mam pojęcia jaki. Do motoryzacji ciągnęło mnie od zawsze. Nie umiem żyć bez rywalizacji.
– Zajmujesz się przygotowywaniem silników. Wiążesz z tym plany na przyszłość?
– Robię to już od dziewięciu lat. Z moim zespołem szukam zawodników rozwojowych, takich którym można pomóc.
– Czy pójdziesz w ślady Graversenów, Johnsów i innych?
– Nie do końca. Nie zamierzam siedzieć w warsztacie od rana do wieczora. Chcę stworzyć profesjonalny team, który od “A do Z” zajmie się młodym zawodnikiem.
– Dlaczego w Polsce nie mamy tak medialnych tunerów jak ci zachodni? Nawet Ryszard Kowalski jest w cieniu…
– To tylko i wyłącznie kwestia mentalności zawodników. Ja wiem na przykład, że potrafię przygotować taki silnik, na których inni pojadą lepiej niż ja sam. Czasami silnik działa jak placebo.
– Wraca JAWA, ale nikt na niej nie jeździ. To prawda?
– Nie znam nikogo. Unowocześnioną wersję silnika wprowadza Marcel Gerhard i sądzę, że to pójdzie właśnie w tym kierunku.
– Na JAWIE ciąży klątwa?
– Brakuje tunera i zawodnika, którzy osiągną z tą marką sukces. Tak kiedyś urodził się sukces GM. Rickardsson niejako na siłę przesiadł się z JAWY na GM. Zrobił taką reklamę, że dzisiaj GM panuje niepodzielnie.