Holder: “Muszę czuć, że żyję”

04.07.2015 06:20
Holder: “Muszę czuć, że żyję”

Rozmowa z Chrisem Holderem – zawodnikiem Klubu Sportowego Toruń, a w niej od gotowania aż po życie po życiu.

– Wyobraź sobie, że masz ugotować coś wykwintnego dla pani swojego serca i być szefem kuchni na waszym weselu. Co wyczarujesz?

– Zamówię dobry catering (śmiech). Zdałbym się na gust eksperta. Nie przepadam za gotowaniem. Moja partnerka jest wegetarianką, więc znam jej przyzwyczajenia kulinarne. Z reguły zadowalam się tym co zastanę w naszej kuchni i lodówce. W tej materii polegałbym na kimś kto doskonale czuje się w kuchni. Liczyłbym na jego pomoc. Szykowanie dań to nie moja bajka.

– Budzisz się rano i ktoś szepce ci do ucha: Chris, speedway nie istnieje. Nie ma torów, nie ma ścigania. Jakie kroki podejmiesz?

– Rozejrzałbym się za robotą. Nie mam pojęcia co miałbym robić.

– Podjąłbyś pracę na farmie?

– Nie wiem… Farma to raczej kiepski wybór. Wiem, że musiałbym mieszkać blisko akwenu wodnego. W hrabstwie Dorset, w Poole, tam gdzie teraz zakotwiczyłem z moją familią jest naprawdę miło. Myślę, że nie ruszyłbym się z Poole z powodu syna, bo Max jest młodziutkim człowiekiem. Szczerze? Nie wiem co bym zrobił ze swoim życiem, bo poza żużlem nie mam konkretnych planów. Przyznaję, że gdyby jutro ktoś mi rano oznajmił, że nie ma speedwaya, byłbym w szoku. Nie wiedziałbym co miałbym zrobić…

– Odkąd zostałeś ojcem, twoja uwaga w naturalny sposób już nie skupia się tylko i wyłącznie na żużlu, ale i na wychowaniu syna. Trudno oddzielić życie osobiste od zawodowego?

– Nie jest łatwo. Gdziekolwiek się nie przemieszczam, czegokolwiek bym nie robił, kogokolwiek bym nie spotykał, wszyscy chcą ze mną rozmawiać o speedwayu. Czy spotykam się z kimś prywatnie czy jadę na motocross, aby obejrzeć zawody, każdy chce zamienić ze mną słowo o żużlu. Tak na dobrą sprawę sezon żużlowy trwa 8 miesięcy, ale nawet jeśli się nie ścigam, to i tak jestem zapracowany. Dopinam szczegóły organizacyjne, dbam o to, aby wszystko było należycie poukładane. Kompletuję sprzęt, rozmawiam z mechanikami o tym komu powierzyć silniki, opracowuję najdogodniejsze trasy przelotu. Wiecznie w ruchu, ciągle jest coś do zrobienia. Nigdy nie mogę całkowicie odciąć się od speedwaya. Może znalazłbym jeden dzień w kalendarzu kiedy przestaję myśleć o żużlu i rywalizacji? Wtedy staram się zapomnieć o speedwayu, ale nie sądzę, że udałoby się znaleźć więcej niż jeden dzień totalnego nieróbstwa w temacie speedway. W martwym sezonie, po ostatnich zawodach w roku, kiedy tylko zamykamy na chwilę całą logistykę, motocykle śpią w warsztacie, a ja obieram kurs na Australię. Mechanicy mają rozpisany plan działania, najpierw krótkie wakacje, a potem kompletowanie sprzętu na nowy sezon, a ja mam moment, aby odsapnąć od żużla. Kilka tygodni spędzonych w Australii to balsam dla duszy i ciała. Wtedy nadrabiam zaległości, spotykam się z przyjaciółmi, wygrzewam się na plaży, jeżdżę na motocrossie, staram się wieść normalne życie. Taki przerywnik jest bardzo potrzebny. Czuję się wtedy dobrze i odpoczywam po trudach wiecznej tułaczki i walki z czasem.

– Czy wy Australijczycy nie jesteście nacją, która uwielbia aktywnie spędzać czas nawet wówczas kiedy teoretycznie odpoczywacie od zawodowych obowiązków? Musicie wiecznie czerpać radość z życia, prawda?

– Zgadza się, tak jest w istocie. Z pewnością nie przepadamy za bezczynnością. Lubimy być zajęci, bardzo aktywni, świetnie czujemy się mogąc uprawiać jakikolwiek sport. Nie ma dla nas różnicy czy to sport indywidualny czy zespołowy. Lubimy rywalizację, ale nade wszystko sam ruch sprawia nam satysfakcję. Piłka nożna, futbol australijski, jakiś sport motorowy. A nawet jeśli nie zajmujemy się w danej chwili rekreacyjnym uprawianiem sportu, to uwielbiamy po prostu wyjść na miasto z kumplami, przyjaciółmi albo wyskoczyć w teren i pojeździć na motocyklach. Twierdzę, że nawet gdybym nie był profesjonalnym żużlowcem, to i tak jeździłbym na motocyklu hobbystycznie. Traktowałbym speedway jako odskocznię od pracy zawodowej. Tak bardzo kocham jeździć na bike’ach, więc nie ma mowy, abym zaprzestał jeździć na żużlu. Z pewnością nie potrafiłbym siedzieć na kanapie. Nieróbstwo to coś co jest mi obce. Muszę czuć, że żyję.

– Australijczycy, którzy pracują w Nitro Circus Live, nie mogli odkleić oczu od widoku surferów. Nawet kiedy przebywali w Europie, pilnie śledzili to co dzieje się na australijskich plażach. Jesteś dobrym surferem?

– Mogę powiedzieć, że jestem dobrym surferem, ale nie wiem co powiedzieliby na to profesjonaliści. Umiem surfować na falach. Brakuje mi czasu, aby podszkolić się w tym fachu. W skali roku zbyt rzadko przebywam w ojczyźnie, zaledwie kilka miesięcy. Na przestrzeni ostatnich trzech lat ulegałem poważnym kontuzjom, więc musiałem leczyć urazy. A gdybym nie odniósł kontuzji, to pewnie ścigałbym się na kontynencie australijskim, sporo czasu zajęłoby mi przetransportowanie sprzętu na drugi koniec świata, więc znów brakowałoby mi czasu na surfing… Praktycznie od 3 lat nie miałem czasu, aby poszaleć na desce… Z pewnością nie jestem wirtuozem surfingu, ale uwielbiam spędzać czas na plaży. To wspaniała zabawa i relaks. Sam widok fal jest fascynujący. Nie ma nic piękniejszego niż przesiadywać na plaży w słońcu, przy dobrej pogodzie. Cisza, spokój, pełny relaks. Coś niezrównanego, po prostu bajka…

– Tai Woffinden przyznał, że jego mózg jest zaprogramowany na ciągłą inwencję. Nie może oderwać się od kreatywności, wiecznie wymyśla coś niewiarygodnego, nigdy nie traci apetytu na życie i na odkrywanie nowych arterii. Ciągle coś wyjątkowego i niebanalnego musi powstawać w głowie Taia. Odczuwasz coś podobnego co twój dobry ziom Tai?

– Nie, skądże. Podejrzewam, że jestem totalnym przeciwieństwem Taia. Nie muszę kreować mody, nie muszę tworzyć czegoś odlotowego i kosmicznego. Wystarczy, że czuję się szczęśliwy, nie muszę wiecznie pracować na wysokiej fali… Ja raczej podążam za kimś, kto ma zdolności przywódcze i za kimś kto jest wizjonerem, płynę z prądem. Oczywiście, chcę nadążać za nowymi trendami, chcę śledzić nowinki w sprzęcie, wiedzieć co dzieje się na świecie, aby być na czasie, chcę być najlepszym żużlowcem globu, chcę się ścigać na najwyższym poziomie, ale nie należę do szczególnie kreatywnych osób. Nie jestem królem innowacji, nie bawi mnie plątanina czarodziejskich myśli i otwieranie nowych drzwi. Wystarczy, że ja i moja rodzina cieszymy się szczęściem, a moi najbliżsi są zdrowi. Niczego więcej nie potrzebuję do szczęścia.

– Spędziłeś zimę w Wielkiej Brytanii. Czy to przymusowy postój na Wyspach i kwestia problemów z uzyskaniem wizy oraz zezwolenia na pracę czy byłeś winny swojej partnerce święta Bożego Narodzenia w Europie?

– Tak, to była bardzo nietypowa zima. Postąpiłem tak po raz pierwszy od czasu kiedy zawitałem do Anglii w 2006 roku. Zawsze zimą wracałem do Australii. Myślałem, że zima w Europie jest bardziej przerażająca, ale nie było tak tragicznie. Myliłem się. Da się żyć. Mój krajobraz uległ lekkim przeobrażeniom, bo kiedy masz rodzinę i musisz zatroszczyć się o małego brzdąca Maxa, wyjazd do Australii już nie jest tak banalną kwestią. Już nie można sobie fruwać po świecie kiedy się chce i jak się chce. Zaaranżowanie podróży dla rodziny nie jest takie proste. Poza tym, nie jestem już oczkiem w głowie, straciłem plastron z nr 1. Nie można wstać rano z łóżka, zawinąć się i nikomu nic nie mówiąc pofrunąć sobie na drugi kraniec świata. Czas wydorośleć. Nie mam nic przeciwko zimie w Anglii, ale chciałbym też wyskoczyć gdzieś na wakacje. Nie uśmiecha mi się spędzanie czasu w zimnie, lubię być aktywny, lubię mieć zajęcie. Spędzam wystarczająco dużo czasu na Wyspach w trakcie sezonu, więc wyjazd z Anglii i zmiana scenerii byłaby ozdrowieńcza. To normalne, że chcesz odizolować się na chwilę od zgiełku, od motocykli, od pejzaży, które znasz na pamięć. Każdy z nas tego potrzebuje.

– Jason Crump, trzykrotny indywidualny mistrz świata, wyjawił mi przed laty jak zmienia się mapa mózgu żużlowca. Kiedy był młody, wsiadając do auta czy samolotu obmyślał jak rozegrać pierwszy wiraż i którą ścieżkę wybrać, aby wygrać wyścig. Robił wszystko, aby zostać mistrzem świata. Kiedy został ojcem, nie myślał tak gorączkowo o speedwayu, tylko zastanawiał się kiedy znaleźć czas, aby z żoną Melody wyskoczyć do teatru i kiedy odebrać córkę ze żłobka… W którym miejscu rysowania mapy jest Chris Holder?

– Zabawne, prawda? Jest dokładnie tak jak mówił Jason. Myślę, że jestem pośrodku tej drogi. Pamiętam, że gdy zaczynałem przygodę ze speedwayem, nie istniało dla mnie nic oprócz żużla. Ciągle rozmawiałem z kumplami i mechanikami o żużlu, ściganiu się, szukaniu najlepszych opcji, aby zrobić dobry wynik. Wkładałem 100% energii w speedway, moje myśli wiecznie krążyły wokół żużla. Nie miałem o kogo się troszczyć. Kiedy związałem się z moją dziewczyną, krajobraz nieco się zmienił, ale tak naprawdę narodziny syna Maxa wywróciły wszystko do góry nogami. Zmieniły się priorytety. Gdy byłem sam, a przydarzyły mi się fatalne zawody, byłem wściekły na siebie i zły na cały świat. Gigantyczna frustracja wynikała z kiepskiego występu. Umierałem z niemocy, bo szukałem rozwiązań na poprawę wyników. Nie spocząłem dopóki nie znalazłem lepszej opcji na ustawienie sprzętu. Teraz, gdy mam swoją małą rodzinę, a zawody nie ułożą się po mojej myśli, to jestem zasmucony przez godzinę z lekkim haczykiem, a potem chcę pogadać z moim synkiem i spytać go co dzisiaj robił. Ciekawi mnie jak patrzy na świat mój mały brzdąc, odpoczywam przy nim, a on pozwala mi zapomnieć o gorszym rezultacie na torze. Co intrygujące, nie sposób się przygotować do tej zmiany. Musisz uczyć się na bieżąco tego, że jesteś ojcem i speedway nie jest już tak ważny jak kiedyś. To ciekawy proces. Gdy Max przyszedł na świat i zacząłem troszczyć się o niego, uświadomiłem sobie, że istnieje życie poza speedwayem. Narodziny dziecka zmieniają całkowicie podejście do życia. Zaczynasz inaczej myśleć, inaczej postrzegasz świat.

– Będąc ojcem, ciągle dajesz z siebie maksimum na torze, ale nie jesteś opętany myślami o speedwayu jak niegdyś, prawda?

– Teraz przez godzinę i 45 minut jestem maksymalnie skoncentrowany na żużlu, a gdy zdejmę kask po ostatnim wyścigu, gdy opadnie kurz, wyłączam się ze świata sportu i jestem dla familii. Przyznaję, że lubię oglądać zawody, uwielbiam przyglądać się jak jeżdżą inni, ale wolę odpoczywać w towarzystwie rodziny niż godzinami przesiadywać na stadionie. A kiedyś, gdy byłem solo i byłem młodszy, jarałem się wyścigami na całego, odkręcałem gaz na każdym torze i fascynowałem się całkowicie wyścigami. Dziecko zmienia twój mały świat. Crumpie ma zatem 100% racji.

– Australia to nie tylko wielkie miasta, ale i piękna przyroda. Możecie poszczycić się Alpami, niewiele niższymi od polskich Tatr. Jeździsz czasami na nartach w australijskich górach?

– Nie. Przyznaję, że narty to nie moja bajka. Byłem dwa razy zimą w górach. Wybrałem się w Alpy austriackie. Problem polega na tym, że kiedy na półkuli południowej panuje zima, to ja ścigam się w Europie. Jakbym dobrze poszperał w pamięci, to może raz gościłem w australijskich górach kiedy było sporo śniegu, ale miałem wówczas cztery latka… Lubię snowboard. Pewnie dlatego, że poniekąd snowboard ma coś wspólnego z surfowaniem po falach oceanu i ze skateboardem. Snowboard daje mi ogrom radości. Żałuję, że nie mam tyle czasu, aby bardziej oddać się szaleństwu na desce, bo przed sezonem żużlowym nie chcę ryzykować kontuzji. Może dobrym pomysłem byłby wypad na narty po sezonie wypełnionym przez speedway, ale na to też brakuje czasu…

– Nie samym żużlem żyje człowiek. Jeden z twoich mechaników opowiedział wzruszającą historię o tym jakie wrażenie na twoim ojcu wywarła wizyta w Oświęcimiu. Tata Mick nie mógł doczekać się wizyty w obozie koncentracyjnym w Auschwitz. Lubisz zanurzyć się w historię Europy?

– Tak. Kiedy Australijczyk przyjeżdża do Europy, otwierają mu się oczy na wiele zabytków, bo ten kontynent może pochwalić się przebogatą historią. Australia i jej dzieje to żart w porównaniu z tym co może zaoferować Europa. Zaczynasz inaczej postrzegać świat widząc skarby europejskiej historii. Myślę, że to również kwestia dojrzewania. Kiedy jesteś starszy, bardziej doceniasz spuściznę Europy. Zachwycające miejsce, szczególnie dla kogoś, kto wychował się w Australii.

– Teraz pora na szczyptę z kultury Aborygenów. Umiesz grać na didgeridoo?

– Nie. Mogę dmuchać w nieskończoność w didgeridoo, ale bez efektu. Nie wydobędę z niego żadnego czystego dźwięku. Daleko mi do kunsztu Woffy’ego. On jest niesamowity. Nie opanowałem gry na tym instrumencie. To nie jest mój konik.

– Znacznie lepiej radzisz sobie na innym instrumencie: motocyklu żużlowym.

– Tak, na bike’u wygrywam ładniejsze melodie. (śmiech)

– Dojeżdżamy do mety. Są ludzie, którzy wierzą w reinkarnację. Może po śmierci będziemy drzewem, liściem itd. Czy w drugim życiu wolałbyś być ramą w motocyklu Tony’ego Rickardssona czy struną w gitarze basowej?

– Cha, cha (śmiech Chrisa). Świetne pytanie. Ani ramą w bike’u Tony’ego ani struną w gitarze. Po śmierci chciałbym wrócić jako inna osoba i przeżyć jeszcze raz życie. Któż to wie czym będziemy w następnym życiu? Szczerze? Bardzo przeraża mnie sama myśl o tym co stanie się ze mną po śmierci. Wolałbym znaleźć się w środku duszy innego człowieka. Chciałbym znów żyć i robić to co teraz, może z lekkimi modyfikacjami. Nie mamy wyboru. Musimy żyć i czekać. Prędzej niż przed zgonem się tego nie dowiemy. Może po prostu zakopią nas pod ziemią i nic z nas nie zostanie, a może będziemy wciąż coś ciekawego tworzyć. Nie mam zielonego pojęcia…

– A może będziemy fragmentem szlaki na torze w Poole przy Wimborne Road?

– Może to nie byłoby takie złe rozwiązanie, któż to wie?

Tomasz Lorek

newsletter

Polityce prywatności.
© Ekstraliga Żużlowa sp z o.o.
  • FIM
  • PZM
Nasze media społecznościowe
Pobierz oficjalną aplikację
Język
PL