Historia czapki Kadyrowa

27.01.2015 12:38
Historia czapki Kadyrowa

Chociaż wydawało się, że wiemy już o niej wszystko, że jej historia nie zawiera znaków zapytania, że napisano o niej w kilku książkach i w dziesiątkach, jeśli nie setkach, artykułów prasowych, to ciągle okazuje się tajemnicza. O czym mowa? O czapce radzieckiego żużlowca Gabdrahmana Kadyrowa, która na wiele lat stała się symbolem indywidualnego mistrza Polski na żużlu.

Swego czasu na rosyjskim forum internetowym poruszana była po raz kolejny ta historia. – Przedstawiłem tam ogólnie znaną wersję, skąd wzięła się tradycja przechodniego wręczania czapki indywidualnemu mistrzowi Polski. Kilku kolegów podało w wątpliwość prawdziwość tej „legendy”. Niektórzy z nich twierdzą, że w owych czasach (lata sześćdziesiąte) w dawnym ZSRR nie spotykało się takiego typu czapek. Jednym z moich „oponentów” jest człowiek naprawdę poważny – autor książek o speedwayu – Nikołaj Ermolenko (nie ma tu powiązań rodzinnych z Amerykaninem Samem Ermolenko) – informuje Janusz Larek, kibic, ekspert do spraw żużla na Wschodzie.

Hipotezy

 Jeśli ktoś spodziewa się definitywnych rozstrzygnięć i ustalenia absolutnie pewnej wersji wydarzeń – jest w błędzie. Gabdrahman Kadyrow już nie żyje. Nie można zapytać go o fakty. W Rosji i na Ukrainie wydarzenia co prawda powróciły wraz z przywołaniem ich przez kibiców, ale okazuje się, że możemy w głównej mierze bazować na hipotezach polskich. Przez ponad czterdzieści lat kibice i dziennikarze przekazują sobie z ust do ust legendę. Pamięć ludzka bywa też zawodna. Naoczni świadkowie wydarzeń z 1963 roku co prawda jeszcze żyją, ale historię czapki opowiadają również w oparciu o to, co o tej czapce w międzyczasie napisano. W ten sposób można jedynie zwrócić szczególnie baczną uwagę na wyniki poszukiwań u źródeł, czyli w Rosji i na Ukrainie. Poniekąd jest to trudne. Również tamtejsze źródła bazują na przekazach polskich. Jak się okazuje, wiele polskich publikacji zawiera niezliczone błędy dotyczące żużla z lat sześćdziesiątych. Wróćmy jednak do najbardziej prawdopodobnych wersji związanych z dostaniem się Czapki Kadyrowa w ręce polskich żużlowców. Warto przy tej okazji zauważyć, że kontrowersji nie ma co do tego kiedy wszystko nastąpiło. Wiemy z całą pewnością, że miało to miejsce w 1963 roku. Pytanie, które może nadal być uważane za kluczowe dotyczy tego – czyja była czapka?

Powszechnie znana jest opowieść o tym, że Gabdrahman Kadyrow podarował czapkę polskim żużlowcom, którzy byli w Ufie. – W 1963 roku w Ufie, dwunastego maja, odbył się ćwierćfinał kontynentalny indywidualnych mistrzostw świata. Spośród Polaków związanych z historią czapki startował tam Andrzej Pogorzelski, natomiast czwartego sierpnia – półfinał kontynentalny DMŚ z udziałem zarówno wspomnianego Pogorzelskiego, jak i Henryka Żyto. Nie wydaje mi się, by poza tymi zawodami Henryk Żyto kiedykolwiek jeszcze był w Ufie. Andrzejowie Pogorzelski i Wyglenda oraz Antoni Woryna odwiedzali za to Ufę kilka razy – przypomina Nikołaj Ermolenko.

Nakrycie głowy trafiło tego samego roku – 1963 – do rąk Henryka Żyto – indywidualnego mistrza Polski i zostało symboliczną nagrodą przechodnią, na której czempioni wyszywali swoje nazwisko.

– Z historią Czapki Kadyrowa zapoznałem się czytając encyklopedię żużla Henryka Grzonki – opowiada Wasilij Isajenko – kibic i fascynat żużla z Ukrainy. – W roku 2004 Henryk Grzonka przyjechał do Równego na „Spotkanie Weteranów Speedwaya”, które organizował Speedway Club Trofimow Równe. Pan redaktor towarzyszył wtedy Jerzemu Szczakielowi i Janowi Musze. Warto dodać, że w spotkaniu uczestniczyli także Ove Fundin, Borys Samorodow, Walerij Gordiejew, Wiktor Trofimow i Grigorij Chłynowskij. I właśnie wtedy, podczas rozmowy z Henrykiem Grzonką historię czapki Kadyrowa usłyszałem z jego ust – dodaje Wasilij Isajenko.

Opowiadanie o Czapce Kadyrowa było na tyle fascynujące dla Ukraińca, że zapragnął dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Zbierał wszystkie informacje, które dostępne były w Internecie. – Bardzo pomocna okazała się także moja korespondencja z polskimi kibicami żużla, którzy w zasadzie powtarzali to, co pisał o czapce w swojej książce Henryk Grzonka – przekonuje Wasilij Isajenko.

Ukrainiec w pewnym momencie swoich poszukiwań natrafił na forum kibiców speedwaya z Bydgoszczy, gdzie znalazł jedną z teorii pochodzenia czapki Kadyrowa. – Jeden z byłych polskich żużlowców wraz z polską reprezentacją, był na jakichś zawodach w Leningradzie, choć co do miasta nie mam pewności. Kiedy już wracali (pociągiem), tuż przed odjazdem, wraz z innym naszym reprezentantem (o ile dobrze zapamiętałem, był to Andrzej Pogorzelski – ale tu też głowy nie dam), spostrzegli na peronie bagażowego, który nosił specyficzną czapkę. Po krótkich namowach ów człowiek zgodził się w końcu na to, żeby panowie przymierzyli tą czapkę. Traf chciał, że pociąg ruszył, a nasze asy postanowiły tę czapkę zachować. Pech chciał, że już w pociągu czapkę zauważył ówczesny szef polskiego żużla pułkownik Rościsław Słowiecki, a że człowiek ten miał bardzo twardą rękę, panowie musieli na swoje usprawiedliwienie wymyślić jakąś historyjkę. No i stąd wzięła się opowieść o „darze radzieckiego żużlowca” Gabdrahmana Kadyrowa – wyjaśnia forumowicz.

– Moim zdaniem obecnie możemy mówić o trzech wersjach historii czapki, które są równie prawdopodobne. A skoro jest kilka wersji tego samego wydarzenia, jeśli jest możliwość uzyskania wiarygodnej informacji na temat czapki od naocznych świadków czy wręcz bohaterów spotkań Gabdrahmana Kadyrowa z polskimi żużlowcami, warto i trzeba podjąć trud wyjaśnienia wszelkich sprzeczności i wątpliwości.

Co pamiętają świadkowie?

Wydawałoby się, że nic prostszego, jak tylko zapytać naocznych świadków wydarzeń z 1963 roku – pobytu polskich żużlowców w Ufie – o fakty. Okazuje się, że ilu zawodników – tyle tez i teorii. Najpierw jednak obalmy pierwszy mit – surowość pułkownika Rościsława Słowieckiego. – Nie znam go z lat sześćdziesiątych, ale z siedemdziesiątych i mogę powiedzieć, że był zdecydowanym człowiekiem – wspomina dziś Andrzej Grodzki, wieloletni przewodniczący GKSŻ, a także działacz żużlowy. – Nie można mu zarzucić despotyzmu lub niesprawiedliwości w postępowaniu. Wprost przeciwnie, było wiele sytuacji, gdy nasi zawodnicy mieli różne problemy z przekraczaniem granicy, a Słowiecki załatwiał to sprawiedliwie, żeby ich nie kompromitować. Były to przecież na przykład czasy przemytu alkoholu lub czasopism pornograficznych, które w naszym rejonie świata były zakazane – dodaje Andrzej Grodzki.

Andrzej Pogorzelski jest jednym z nielicznych świadków wydarzeń z 1963 roku, o których krążą legendy, z wielką ochotą przypomina tamte wydarzenia. – Czapka była piękna, czarna, z okrągłym daszkiem i bardzo mi się podobała. Na dworcu w Ufie poprosiłem Kadyrowa, żeby mi ją podarował, a ja przywiozłem ją do Polski będąc zawodnikiem Stali Gorzów. Dobrze wspominam tamten wyjazd. Rosjanie odwieźli nas na dworzec, byli uśmiechnięci jak serdeczni koledzy. Kadyrow mówił do mnie Andriusza, miał na głowie tę czapkę, zdjął i położył ją na mojej głowie. Pamiętam, że byłem wtedy w ZSRR razem z Andrzejem Wyglendą, Henrykiem Żyto, a był też Marian Kaiser i jego brat Stanisław – przypomina Andrzej Pogorzelski.

Były reprezentant Polski wyklucza tezę o konduktorze lub bagażowym, któremu rzekomo nasi żużlowcy zabrali czapkę. – O tym, że baliśmy się pułkownika Rościsława Słowieckiego także nie mogę powiedzieć. On spacerując z nami po Moskwie, pokazywał gdzie kończył gimnazjum i Akademię Wojskową. Był kiedyś szefem służby samochodowej w ZSRR. Dotarł do Warszawy, gdy szli na Berlin. Poznał jakąś kobietę, a będąc na emeryturze wojskowej w wieku 55 lat został przewodniczącym GKSŻ. Jeździł z nami, „zaciągał” po rosyjsku, a myśmy się wygłupiali, choć na pewno byliśmy zdyscyplinowanymi zawodnikami – wyjaśnia Andrzej Pogorzelski. – Z Moskwy do Warszawy jechało się całą dobę. Z Bajkopu jechaliśmy cztery doby. Coś w tym pociągu trzeba było robić. Przystanki były co 100 – 150 kilometrów, a myśmy wychodzili na perony, żeby sobie pobiegać. Zawsze pytaliśmy konduktora jak długo pociąg będzie stał. Czasami było to pół godziny lub dłużej. W karty nie graliśmy bez przerwy, więc o czapce też był czas pomyśleć. Tak się złożyło, że nie byłem nigdy indywidualnym mistrzem Polski, ale powiedziałem Henrykowi Żyto, że czapkę mu podaruję, a on ma wyszyć tam swoje nazwisko jako symbol. Od lat sześćdziesiątych zebrało się tych napisów wiele. Wracając wtedy pociągiem, wymyśliliśmy, że każdy mistrz Polski dawał będzie czapkę następnemu. Najwięcej finałów było zawsze w Rybniku, bo oni byli drużynowo najlepsi – dodaje Andrzej Pogorzelski.

W nieco inny sposób wydarzenia interpretuje Henryk Żyto. W jego pamięci sytuacja wyglądała trochę inaczej. – Widziałem wszystko na własne oczy. Nie pamiętam już dokładnie, ale ani Woryna ani Pogorzelski nie zdjęli tej czapki Kadyrowowi z głowy, bo w Rosji okna od wagonów nie były otwierane, ale miały tylko lufciki – opowiada Henryk Żyto. – Kiedyś czytałem wypowiedź, że oni zdejmowali ją z głowy, ale to niemożliwe. Na pewno nie była to też czapka żadnego konduktora lub bagażowego. Marian Kaiser wsiadając do pociągu zabrał czapkę żegnającemu nas Kadyrowowi, a na peronie było wtedy wiele osób, także działacze. Czy czapkę miał Pogorzelski? Mnie wydaje się, że on i pozostali siedzieli już w przedziale, a Kaiser wchodził ostatni i zabrał czapkę. Wiem jedno: Marian Kaiser miał tę czapkę, bo zabrał ją do Warszawy i potem, po finale IMP z 1963 roku, wręczył ją mnie. W pociągu tę czapkę oglądaliśmy w drodze z ZSRR, ale po drodze z Ufy jechaliśmy do Lwowa i potem do Polski. Gdy wygrałem ostatni bieg finału IMP w 1963 roku, Kaiser poszedł do samochodu po czapkę i od wtedy wszystko się zaczęło – twierdzi Henryk Żyto.

W wyprawie do Ufy uczestniczył jeszcze jeden polski żużlowiec – Antoni Woryna, który nie żyje od 2001 roku. Wydarzenia związane z czapką opisał kiedyś rodzinie. Mirosław Woryna, syn Antoniego, mówi dziś tak: – Nie wiem czy nasi żużlowcy coś ukradli, kołata mi się po głowie, że tata wspominał, iż zabrali Kadyrowowi czapkę dla żartu. Nie jestem w stanie ustalić czy za jego przyzwoleniem. Teraz trudno będzie to sprawdzić. Moja mama, którą pytałem o ten fakt, powiedziała, że czapka była od Kadyrowa.

Rosyjskie znaki zapytania

Swego czasu na rosyjskim forum żużlowym przetoczyła się zażarta dyskusja na temat Czapki Gabdrahmana Kadyrowa. Właśnie ta dyskusja, podczas której pojawiło się kilka wersji jej historii, skłoniła do głębszego zastanowienia się Rosjan, jak to było (albo mogło być) naprawdę. – Skontaktowałem się z Madisem Safullinem, który współpracował z Kadyrowem jako mechanik – opowiada Nikołaj Ermolenko, dziennikarz i autor wielu książek o żużlu. – Safullin, mimo że ma już „swoje lata”, ciągle pełni funkcję sędziego wirażowego na zawodach żużlowych. Kiedy zapytałem go, czy jest możliwe, by Kadyrow podarował czapkę któremuś z polskich żużlowców, ten początkowo uznał, że robię sobie z niego żarty. Potem przyznał, że… rzeczywiście Polacy rozdawali w parkingu różne czapki. Sądzę, że Safullinowi pytanie o czapkę skojarzyło się ze spotkaniami z żużlowcami z byłej Czechosłowacji, którzy – sam to pamiętam – obdarowywali osoby związane ze speedwayem czapeczkami z firmowym logo fabryki Jawa z Divisova. – Chciałbym powiedzieć, że wydane zostały dwie jego książki. Tak naprawdę, to książki te pisał nie sam Kadyrow, a dwaj dziennikarze: Amir Walitow i przede wszystkim Jurij Derfel (Del). Zresztą na tych książkach jest taki napis: „Zapiski literackie Jurija Dela i Amira Walitowa”. Derfel przez 20 lat przyjaźnił się z Kadyrowem, był z nim bardzo blisko związany. Dziennikarz ten (zmarł w 2002 roku) bardzo wiele opowiadał mi o Kadyrowie, powierzył mi wiele szczegółów i ciekawostek z życia sportowego i prywatnego naszego żużlowego mistrza. Nawet takich, które przyrzekłem zachować tylko dla siebie. Tak więc Jurij Derfel nigdy nie wspominał o żadnej czapce. I, co oczywiste, ten wątek nie pojawił się ani w książkach, o których mówiłem, ani w żadnym z wywiadów, które Kadyrow udzielał do prasy. A proszę mi wierzyć, że w czasach radzieckich temat przyjaźni miedzy narodami był bardzo chętnie podejmowany, co nawiasem mówiąc świetnie widać w książkach Kadyrowa, a właściwie Derfla Walitowa. Nie mam wątpliwości: gdyby Kadyrow znał losy „swojej” czapki – szeroko by o nich mówił – informuje Nikołaj Ermolenko.

Jak przekazał „Rosjanin, z okazji pięćdziesiątych urodzin Kadyrowa, w styczniu 1991 roku, przeprowadził z nim obszerny wywiad. – Szczegółowo omówiliśmy wtedy całą jego biografię. Gabdrahman Kadyrow nie powiedział o czapce ani słowa. A mnie, niestety, nie przyszło do głowy, by o ten wątek z jego życia zapytać – kontynuuje Nikołaj Ermolenko. – Mimo tego, nie odważę się stwierdzić, że Kadyrow z całą pewnością nie podarował czapki polskiemu żużlowcowi. Z drugiej jednak strony, bardzo chciałbym wiedzieć, co to za czapka i skąd się wzięła jako jedno z trofeów czempiona Polski. Twierdzę bowiem, że w ZSRR czapek o takim fasonie nie było w użyciu. Mówię to z pełnym przekonaniem. Pamiętam przecież świetnie te czasy. Ale nawet jeśli uznać, że pamięć bywa zawodna, to proszę sobie obejrzeć nasze filmy z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, kroniki filmowe, wreszcie fotografie ludzi z tych czasów. Osób w takich czapkach po prostu na nich nie ma! Zarówno jako nakrycie głowy zwykłych ludzi, jak również jako część garderoby charakteryzującą przedstawicieli jakiegoś zawodu w ZSRR takich czapek nie było – dodaje Nikołaj Ermolenko.

Skąd więc taka czapka w Polsce i czy mamy podstawy sądzić, że wywodzi się z dawnego ZSRR? Nikołaj Ermolenko posiada w swoich archiwach zdjęcia radzieckich żużlowców z tamtych lat, na których zostali uwiecznieni w nakryciach głowy, które swoim kształtem przypominają tę „kadyrowską”. – Niemal ze stuprocentową pewnością można stwierdzić, że czapki, które na zdjęciu nasi żużlowcy mają na głowach, to czapki górnicze – wyjaśnia Nikołaj Ermolenko. – Widać przecież lampki górnicze, a u góry też coś jest przyczepione, ale nie będąc górnikiem nie potrafię powiedzieć, co to jest i czemu służyło. Przypuszczam, że zgodnie z ówczesną modą w ramach programu kulturalnego Kadyrow, Plechanow i inni widniejący na fotografii członkowie ekipy zaproszeni byli do jednej z kopalń w Kadiejewce w Donbassie (stąd pochodzi zdjęcie) na jej zwiedzanie i tak popularne zapewne i w Polsce tak zwane spotkanie z załogą. Być może ubiór ten zostawiono Kadyrowowi na pamiątkę. Kadyrow przywiózł go ze sobą do Ufy, tam zobaczyli ją Polacy. Zapewne jej fason wydał im się zabawny, więc dla rozweselania innych poprosili Kadyrowa, by ten pozwolił im ją wziąć. Fakt, że jednym z bohaterów legendy czapki Kadyrowa jest Henryk Żyto wskazuje, iż był to rok 1963. Henryk Żyto raz tylko był w Ufie, właśnie w roku 1963 – zauważa Nikołaj Ermolenko.

Rosjanie powinni wiedzieć

Polscy działacze żużlowi, którzy zajmowali się tym sportem w latach sześćdziesiątych w przeważającej mierze już nie żyją. Dopiero w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych Czapka Kadyrowa zaczęła być ważna, bo widniało na niej coraz więcej napisów. – Nie umiem powiedzieć, która historia jest prawdziwa. Nigdy nie dotarły do mnie słuchy jak to było naprawdę, chodziło zawsze o czapkę, a sposób jej dostarczenia do Polski pozostał niewyjaśniony – mówi Andrzej Grodzki. – Czemu Kadyrow o tym nigdy nie powiedział? Nie było tajemnicą, że historia czapki w Polsce nabrała tempa. Nie można powiedzieć, że do nikogo w Rosji to nie dotarło. Nie byli aż tak odcięci od informacji o Polsce. Przypomnę, że w latach osiemdziesiątych nasza kadra jeździła na zgrupowania do dzisiejszego Uzbekistanu. Przepływ informacji był na pewno świetny – dodaje Andrzej Grodzki.

Andrzej Pogorzelski zwraca uwagę na fakt, iż po 1963 roku widział się jeszcze z Kadyrowem. – Podczas eliminacji do IMŚ jedni jechali zawsze z nominowanych przez GKSŻ do Wiednia, inni do Abensbergu, a jeszcze inni do ZSRR. Pamiętam, że mówiło się wtedy „za co podpadłem, że tam jadę”. Atrakcyjne były inne kierunki. Kiedy zobaczyłem drugi raz Kadyrowa, powiedziałem mu, że przekazałem jego czapkę kolejnym mistrzom Polski na rok, a potem każdy oddawał ją następcom. Kadyrow był zadowolony. Później już go nie widywałem, bo to nie był zawodnik klasy Plechanowa, Samorodowa lub Kurylenki, którzy mieli większą popularność – zapewnia Andrzej Pogorzelski.

Kim był Kadyrow?

Rosjanie zweryfikowali informacje dostępne w Polsce na temat Gabdrahmana Kadyrowa. Okazuje się, że nie tylko Internet jest pełen błędów na jego temat, a te znajdują się także w książkach. – Po pierwsze, Gabdrahman Kadyrow był srebrnym medalistą drużynowych mistrzostw świata z 1964 roku. W finale tych rozgrywek był wprawdzie zawodnikiem rezerwowym w ekipie ZSRR, ani razu nie wyjechał na tor, ale medal został mu jak najbardziej wręczony i w danych statystycznych naszego żużlowca bezwzględnie powinien być ujmowany – oburza się Nikołaj Ermolenko. – Co się tyczy indywidualnych mistrzostw świata, to największym osiągnięciem Kadyrowa było czternaste miejsce w finale kontynentalnym z 1970 roku. Ponadto, w encyklopedii speedwaya autorstwa Henryka Grzonki błędnie podano, że Kadyrow był dwukrotnym mistrzem Europy w żużlu na lodzie, gdy naprawdę złoty medal tych mistrzostw wywalczył on tylko raz – w roku 1964. Wreszcie sprostowania wymaga podana przez Henryka Grzonkę data śmierci Gabdrahmana Kadyrowa. Ta smutna data to 31 lipca 1993 roku, a nie 1 sierpnia tego samego roku – wyjaśnia Nikołaj Ermolenko.

Warto zauważyć, że w 1963 roku Gabdrahman Kadyrowa nie reprezentował ZSRR w DMŚJ rozegranych w Ufie. Na dworcu, przy pożegnaniu polskich żużlowców, pojawił się więc z czystej sympatii do nich. -To, że Kadyrow bez wahania podarował lub po prostu oddał czapkę Polakom, ponieważ im się spodobała – zupełnie mnie nie dziwi. Taka jest nasza natura – gość w dom, Bóg w dom – wyznaje otwarcie Nikołaj Ermolenko. – Zresztą okazji do tego, by Kadyrow zaprzyjaźnił się z polskimi żużlowcami można wyobrazić sobie całe mnóstwo. I on, i wasi żużlowcy byli wtedy młodymi ludźmi, mniej więcej w jednym wieku. Ktoś z Polaków mógł trzymać w boksie Kadyrowa swój sprzęt. I Polacy, i Rosjanie z pewnością wymieniali się uwagami, spostrzeżeniami zarówno z dziedziny speedwaya, jak i na tematy pozażużlowe. Słowem, atmosfera sprzyjała nawiązywaniu przyjacielskich kontaktów – dodaje Nikołaj Ermolenko.

Gabdrahman Kadyrow zakończył czynne uprawianie speedwaya w 1970 roku. Potem, do 1982 roku, pracował jako trener reprezentacji ZSRR i w związku z tym mógł przyjeżdżać na zawody do Polski. Mógł też pojawić się nad Wisłą w roku 1989 wraz z drużyną SKC Baszkiria, która odbywała tournee po Polsce. Teoretycznie do Polski u schyłku socjalizmu mógł trafić jako pracownik filharmonii (była na koncertach w Polsce) i spotkać się z polskimi przyjaciółmi. W ciągu trzydziestu lat okazji do spotkań było całe mnóstwo.

Czapka niewidka

Wiadomo, że Czapka Kadyrowa „jest już pełna”. Co oczywiste, przez wiele lat wpisywania na niej nazwisk i inicjałów, miejsca zabrakło. Przyczynili się do tego przede wszystkim sami zawodnicy. Nie wiedzieć czemu Andrzej Huszcza w 1982 roku był tak bardzo zachłanny, że zajął swoim nazwiskiem i datą prawie cały daszek. Jak się okazało, było potem zdecydowanie więcej wybitnych żużlowców, którzy musieli swoje nazwiska umieszczać w mniejszej formie. Jedni wyszywali napisy, inni naklejali (Jacek Gollob), a jeszcze inni malowali je farbą (na przykład Piotr Protasiewicz). Miejsce skończyło się w 2003 roku. Mistrz Polski Rune Holta ufundował wtedy nową czapkę.

Od 2004 roku indywidualny mistrz Polski otrzymuje także oficerską rogatywkę ufundowaną przez Polski Klub Kawaleryjski im. 21. Pułku Ułanów Nadwiślańskich.

Wbrew rozpowszechnianej w Internecie informacji, Czapka Kadyrowa nie znajduje się w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. Dlaczego?

– Jestem w GKSŻ od 2005 roku, więc te sprawy nie obejmowały mojej kadencji. Wszystko zaczęło się od nowa wraz z rogatywką wojskową. Mogę powiedzieć jak jest teraz. Co roku Czapkę Kadyrowa zakłada mistrz Polski, a przywozi ją na zawody aktualny posiadacz tego miana. Pierwsze słyszę, że czapka jest w muzeum! Wydaje mi się, że aktualnie mistrz ma dwie czapki – informuje Piotr Szymański, aktualny przewodniczący GKSŻ.

Andrzej Grodzki, wieloletni wiceprezes PZM, a także poprzednik Piotra Szymańskiego (w międzyczasie oddał jeszcze stanowisko Markowi Karwanowi) mówi dziś: – Nie wiem czemu czapka nie trafiła do muzeum. Po finale w Częstochowie pojawiła się rogatywka, ale uznano jednak, że Czapka Kadyrowa to pewna tradycja powiązania finału IMP z pucharem Józefa Dochy. Postanowiliśmy w PZM, że powinna nadal zostać przekazywana z pokolenia na pokolenia – powiedział Andrzej Grodzki.

24 wspaniałych

„Kadyrówka” swoje imieniny obchodzi zawsze podczas finału IMP. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale wróciła niedawno do pierwszego właściciela – Henryka Żyto, którego żona Teresa, wyhaftowała napis z 1963 roku po raz kolejny. – Kiedy Adam Skórnicki został mistrzem Polski w 2008 roku, czapka trafiła na chwilę do mojego taty, a mama naprawiła napis, który przez wiele lat trochę się zniszczył – opowiada Piotr Żyto, trener, syn Henryka, mistrza Polski z 1963 roku. – W rodzinie to wydarzenie jest pamiętane, a ja znam je z opowiadań, bo miałem wtedy roczek. Tata wracał wówczas z ZSRR, a ja znam dzisiejszą historię, że nasi żużlowcy „gwizdnęli” czapkę jakiemuś kolejarzowi na stacji, ale pewności nie mam. Druga wersja mówiła o tym, że dostali ją od Kadyrowa. Nie wiem, która wersja jest prawdziwa, ale może zawodnicy nie chcieli, żeby ich za coś ścigali? Nie mam pojęcia, wiem jedynie, że KGB już nie ma – śmieje się Piotr Żyto.

Henryk Żyto dodaje: – Pierwszy napis był już zakryty. Żona odnowiła go, bo jako pierwsza to kiedyś wyszyła. Niewielu nas zostało z tamtych lat. Nie wiadomo już teraz jak wpadliśmy na pomysł wyszywania nazwisk na tej czapce, ale pewnie oboje z żoną to wymyśliliśmy.

Rosjanie dociekają dziś czy na pewno aż dwudziestu czterech zawodników pozostawiło po sobie ślad na czapce. – Potwierdzam, wszyscy się wpisywali do tego stopnia, że zaczęło tam brakować miejsca – wyjaśnia Andrzej Grodzki. – Według mnie każdy zawodnik chciał przejść do historii i nikt nie przepuszczał okazji oddania czapki następcy bez swojego inicjału lub nazwiska. Gdy ktoś zostawał mistrzem po raz kolejny, dokładał datę, bo nie było możliwości, aby zrobił osobny napis – dodał.

Didaskalia

Warto zwrócić uwagę na kolejne spostrzeżenia Rosjan. – Nie pamiętam, kiedy o Czapce Kadyrowa dowiedziałem się po raz pierwszy. Teraz można tylko żałować, że o tę ciekawą historię nie zapytałem samego Kadyrowa. Po prostu wtedy przyjąłem do wiadomości fakt jej istnienia w Polsce. I było mi bardzo miło, że wręczając ją indywidualnemu mistrzowi waszego kraju Polacy okazują swój szacunek i sympatię dla mojego rodaka – uważa Nikołaj Ermolenko.

Rosjanin rozmawiał z Giennadijem Kurylenką – jemu też nic nie wiadomo o tym, że w Polsce nagrodą za zdobycie indywidualnego mistrzostwa Polski była Czapka Kadyrowa. Kurylenko stwierdził także, że u Kadyrowa nigdy takiej czapki, którą otrzymuje jako przechodnie trofeum złoty medalista IMP nie widział.

Nikołaj Ermolenko dodaje: – W roku 1963 Kadyrow był jeszcze nikim nie tylko w Europie, ale nawet w ZSRR. To, że zajął czwarte miejsce w Pucharze FIM w żużlu lodowym nie daje powodu, by uważać, iż w Polsce zyskał tym osiągnięciem taką popularność, by jego imieniem nazwać nagrodę dla indywidualnego mistrza kraju o tak bogatych żużlowych tradycjach. Być może, patrząc z perspektywy dzisiejszych czasów, taka możliwość wydaje się prawdopodobna, ale wtedy? Sądzę, że zdobycie przez Kadyrowa indywidualnego mistrzostwa Europy na lodzie (1964 rok) było niewystarczające dla takiego uhonorowania imienia Gabdrahmana Kadyrowa.

Te opinie obala Andrzej Grodzki: – To prawda, że Kadyrow zdecydowanie większe sukcesy odnosił na lodzie niż na żużlu klasycznym. Czemu go honorujemy w Polsce? Tradycja została zachowana nie od moich czasów, a była przeze mnie już tylko kontynuowana. Nie chcieliśmy potem w PZM jej przerywać. To tak jak z pucharem Józefa Dochy. On też nie był słynnym zawodnikiem z Rybnika, a jego puchar stał się trofeum IMP. Widać po tych przykładach, że symbole nie muszą powstawać od bardzo znanych i popularnych ludzi – zauważa Andrzej Grodzki.

Nikołaj Ermolenko stawia jeszcze inne hipotezy: może rzeczywiście w 1963 roku czapkę założono na głowę indywidualnego mistrza Polski, ale wtedy nie nosiła ona imienia Kadyrowa, a dopiero później wymyślono historyjkę o Kadyrowie – na przykład w roku 1966, gdy został on mistrzem świata, by czapce nadać odpowiednio dużą rangę?

Zdaniem Ermolenki zadziwiające jest to, że ani Gabdrahman Kadyrow i jego koledzy z reprezentacji ZSRR w ogóle o tradycji istniejącej w Polsce nie wiedzieli. Dziwi go też, że honor przechodniego symbolu indywidualnego mistrza Polski spotkał średniej klasy (jeśli chodzi o żużel klasyczny) żużlowca Gabdrahmana Kadyrowa, a nie najlepszego, a na pewno najbardziej znanego we wszystkich krajach żużlowca radzieckiego – Igora Plechanowa.

Dziwne w całej historii jest to, że kilku z polskich zawodników przypisywane jest otrzymanie czapki na dworcu. Kilka osób uważa, że Kadyrow wiedział o historii swojej czapki po latach (jaka by nie była teza stawiana o jej pochodzeniu). – Kadyrow mógł zapomnieć, że „stracił” czapkę na dworcu kolejowym w Ufie – sugeruje Nikołaj Ermolenko. – Potem, jeśli nawet Andrzej Pogorzelski mówił mu, jak ważnym symbolem w polskim sporcie żużlowym została Czapka Kadyrowa, mógł zupełnie nie zrozumieć, o co Polakowi chodzi. Nie zapominajmy przy tym, że ani język rosyjski Pogorzelskiego, a tym bardziej język polski Kadyrowa raczej nie były doskonałe. Żużlowcy na pewno darzyli się sympatią, chętnie ze sobą rozmawiali, ale ile z tego rozumieli? – zastanawia się Ermolenko, którego zdaniem Kadyrow nie wracał w późniejszych rozmowach prowadzonych z rosyjskimi dziennikarzami o żużlu, bo po prostu nie było okazji. – Poza tym, w 1982 roku Gabdrahman Kadyrow przestał mieć cokolwiek wspólnego ze sportem. Podjął pracę w filharmonii. W tym czasie pierwszą okazją do kolejnego spotkania z polskimi żużlowcami był najprawdopodobniej dopiero rok 1989, kiedy w Baszkirii przeprowadzono cykl turniejów, na które przyjechał zresztą Antoni Woryna – zauważa Nikołaj Ermolenko.

newsletter

Polityce prywatności.
© Ekstraliga Żużlowa sp z o.o.
  • FIM
  • PZM
Nasze media społecznościowe
Pobierz oficjalną aplikację
Język
PL